Górskie podsumowanie 2011 r.

Rok 2011 dawno już dobiegł końca. Był pracowity, ale w wolnych chwilach, których nie było zbyt wiele udało się zrealizować kilka wypraw (w niektórych przypadkach słowo to jest nadużyciem;) w góry.

6-9 stycznia Beskid Śląski
Święto Trzech Króli = dzień wolny, a skoro dzień wolny przypada w czwartek to warto sobie zrobić długi weekend. No więc postanowione. Jedziemy w Beskidy! A dokładniej do Wisły. Miało być mnóstwo śniegu, miało świecić słońce. No cóż, śniegu może i jest trochę, ale brudnego i topniejącego. Nie wszystko da się zaplanować. Ale udało się pierwszego dnia wjechać na Czantorię i dalej powędrować do schroniska po czeskiej stronie a następnie zejść do Wisły Jawornik przez przełęcz Beskidek. Drugiego dnia wyprawa miała być bardziej ambitna. W planach były Trzy Kopce i Orłowa. Ale polegliśmy już po ok. 15 minutach od wejścia na szlak. Lód i padający deszcz oraz brak możliwości obejścia szlaku bokiem okazały się zbyt silnym przeciwnikiem, więc zdecydowaliśmy o odwrocie. W zamian za to odwiedziliśmy zaporę, pałacyk prezydencki i przełęcz Kubalonkę.


11-13 marca Turbacz
Już nawet nie pamiętam czy planowana czy nie planowana wycieczka. Miał być kameralny wyjazd, koniec końców uzbierała się całkiem spora grupa. Na dole robiła się już całkiem ładna wiosna a na górze jeszcze zima nie odpuszczała. Wyruszyliśmy z Rabki przez Maciejową, Stare Wierchy i już po zmroku dotarliśmy na Turbacz. Szlak z powodu dużego oblodzenia męczący no i długi. Nocleg w schronisku i następnego dnia żółtym szlakiem w dół do Nowego Targu. Trzeba było wracać, ponieważ następnego dnia zaczynałam nową pracę.


15-17 kwietnia Pilsko
Tym razem kameralny wyjazd. Ruszamy w sobotę wcześnie rano. Pociągiem z Warszawy dojeżdżamy do Katowic, następnie przesiadka na pociąg do Żywca, a w Żywcu znów przesiadka, tym razem na PKSa do Korbielowa. Godzina 12:30 i jesteśmy na miejscu. Liczyliśmy na jakiś obiad w Korbielowie jeszcze przed wejściem na szlak, aby wzmocnić siły lecz jedyna knajpa w okolicy ma dziś awarię, tak więc musimy się zadowolić jedynie gorącą herbatą. Zielonym szlakiem maszerujemy w górę. Początkowo w deszczu, potem w śniegu i mgle. Na Hali Miziowej zima pełną parą. Nocujemy w schronisku. Rano wchodzimy na szczyt w zupełnej mgle. Trochę strach, bo łatwo się zgubić, ale w sumie być tak blisko i nie wejść? No to poszliśmy. I doszliśmy. Na szczycie chwilowe przebłyski słońca. Wracamy do schroniska na śniadanie i wyruszamy w dalszą drogę. Wychodzimy ze schroniska a tu pełne słońce (które będzie nam towarzyszyć do końca dnia, co nie pozostanie bez śladu na naszych twarzach z powodu braku kremu z filtrem;). Idziemy granią przez Trzy Kopce, Rysiankę (tu warunki robią się już bardziej wiosenne), Lipowską i dochodzimy do celu czyli do Hali Boraczej (tu już wiosna). Pomimo, iż schronisko urodą nie grzeszy to bardzo je lubię. Przemiła, bardzo gadatliwa Pani gospodyni no i pyszne domowe jedzenie (ciasto drożdżowe z jagodami pierwsza klasa!). Wcinając kolację mamy okazję podziwiać piękny zachód słońca. Nocujemy i następnego dnia schodzimy zielonym szlakiem do Milówki i wracamy do Warszawy, ale żeby nie było zbyt prosto to przez Skalite i Czeski Cieszyn :) Zaliczając przy okazji 3 kraje.


23-26 czerwca Karkonosze
Znowu długi weekend. Trzeba to wykorzystać! Cel –> Karkonosze. Nie licząc burz i gradobicia pogoda raczej dopisała. W pierwszy dzień wyruszyliśmy na spacer do Samotni, ale tak się nam dobrze szło, że zaszliśmy (sami nie wiedząc kiedy) aż na Śnieżkę. Drugiego z powodu niepewnej pogody zrobiliśmy krótką wycieczkę na czeską stronę – Lucni bouda odwiedzona. Trzeciego dnia udało nam się zaliczyć Szrenicę, Łabski Szczyt, Śnieżne Kotły, Wielki Szyszak. Mieszkaliśmy w dziwnym pensjonacie prowadzonym przez bardzo osobliwych ludzi ;) Było miło.


9-10 lipca Tatry
Bardzo spontaniczny wyjazd. Nadarzyła się okazja darmowego transportu do Bukowiny Tatrzańskiej i z powrotem. No to jak można nie skorzystać?! Jako, że wyjazd spontaniczny to i zaprawy na długie wycieczki nie było, ale przynajmniej była okazja do przespacerowania się po Tatrach. Byliśmy nad Morskim Okiem i Czarnym Stawem pod Rysami. Byliśmy również na Rusinowej Polanie i Wiktorówkach. Niemiłosierny upał i burze. Wracamy zadowoleni, ale podróż samochodem w obie strony dała się we znaki.


25 lipca-6 sierpnia Beskid Wyspowy i Bieszczady
Długi wyjazd. Pogoda jak zwykle w tym roku płatała figle, ale udało się wejść na Luboń, Gorc, Jaworzynę, Turbacz, Połoninę Wetlińską, Tarnicę, Halicz, Rozsypaniec, Małą i Wielką Rawkę oraz Krzemieniec. Minimum zostało osiągnięte.


17-18 września Babia Góra
Wyjazd szczególny. Dosyć duża ekipa się zebrała. Wyjazd w piątek. Pociągiem do Katowic i dalej samochodem do Zawoi. Wieczorem padnięci docieramy do ośrodka. To, że na terenie ośrodka będzie się odbywać impreza „Babiogórska Jesień” wiedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy natomiast, że scena będzie oddalona od naszych okien o jedyne 5m. I nawet wstawianie łóżka na pionowo do okna niewiele pomagało :P Pobudka wcześnie (przynajmniej jak dla mnie) i w drogę. Idziemy zielonym szlakiem do Markowych Szczawin i dalej Percią Akademicką na szczyt, następnie na Tabakowe Siodło i z powrotem w dół zaliczając przy okazji obiad w schronisku.


25-27 listopada Pieniny
Znajomi zaprosili na wyjazd w góry, wiec jak moglibyśmy odmówić. Cel Wysoka i coś w okolicy. W piątek popołudniu wyruszamy autobusem do Katowic, tam nocleg i rano samochodem ze znajomymi do Szczawnicy. Przemierzamy Wąwóz Homole, dalej idziemy na Wysoką. Trochę śniegu i lodu. Końcówka podejścia na Wysoką była sporym wyczynem przy tych warunkach. Z Wysokiej kierujemy się na Durbaszkę, gdzie zachodzimy do schroniska, żeby się trochę posilić. Kroki trzeba zagęszczać, bo dni krótkie, godzina 14 a my w połowie trasy. Ostatnie pół godziny idziemy już w zupełnej ciemności , w końcu dochodzimy do schroniska Orlica, gdzie nocujemy. W schronisku akurat tego dnia awaria ogrzewania, ale wspólnymi siłami nachuchaliśmy w pokoju ;) Następnego dnia udajemy się na Barsztyg i dalej do Czerwonego Klasztoru. Z powrotem do Szczawnicy wracamy Drogą Pienińską wzdłuż Dunacja. Pogoda dopisała, miłe towarzystwo, udany wyjazd.

Biorąc pod uwagę fakt, że urlopu w tym roku było mało, 2011r. pod względem wyjazdów górski wygląda całkiem całkiem. Mam nadzieję, że 2012 nie będzie gorszy :) Choć, żeby dotrzymać poziomu musimy już nieco nadrobić.

Hej ho hej ho, w góry by się poszło!

Wstałam o 10:30. Jest sobota. Trochę późno, bo miałam iść w góry. Teraz zanim się ogarnę do wyjścia to pewnie potrwa to sporo czasu a przecież dni krótkie, zaraz będzie ciemno. Ale nic to, zbieram się i jadę. Nie wiem za bardzo gdzie jestem, ale jakby w okolicach Ustronia, Wisły. Cały czas w pośpiechu, bo przecież tak bardzo mi zależało, żeby iść w te góry, więc się spieszę żeby wrócić przed zmrokiem. Już jadę pociągiem, zaraz wysiadam i idę na szlak. Obraz gdzieś ucieka, otwieram oczy i? Jestem w łóżku. O nie to był tylko sen? Szybko zamykam oczy z powrotem, nie chcę być tu, chcę być tam! Jestem na szlaku, jest trochę śniegu, ale nie za dużo. Idzie się dobrze. I dochodzę do znajomego miejsca, ten sam stok, ten sam szałas. I nagle słyszę ?Ania no wstawaj, już późno!?. I już wiem, że to by było na tyle mojego wędrowania po górach. Trzeba wstawać, bo mimo, że to sobota to do pracy trzeba iść.

Potrzebuję wyjechać w góry. Wystarczyłby weekend. Najlepiej w Beskidy. Gdzieś, gdzie byłaby cisza i spokój. Gdzieś, gdzie można by się było wyciszyć, zapomnieć o pracy i innych przyziemnych sprawach. Uciec na moment w piękne miejsce, gdzie choć przez chwilę można spojrzeć na świat z góry i podziwiać piękne widoki. Uciec od zgiełku i pośpiechu wielkiego miasta.

Sęk w tym, że sama podróżować nie lubię, a kompana do wędrówki w najbliższym czasie brak. Czasu też nie bardzo. Ale może uda się jeszcze zanim cały śnieg w górach stopnieje?

PS. Ciekawa jestem jak to się dzieje, że już któryś raz jestem we śnie w tym samym miejscu w górach… W którym rzeczywiście nigdy nie byłam. I które pewnie nie istnieje. Hmm… :>

Wielkie raczenie się

Był układ: ja pojadę z Tobą na foty, jeśli Ty pojedziesz ze mną jeszcze w tym roku w góry. No i udało się! Udało się zaplanować i zrealizować 4-dniowy wyjazd z góry. Z wyborem miejsca nie było większego problemu. Stanęło na Beskidzie Żywieckim. Dlaczego? Miały być góry raczej niewysokie, w których nie leży jeszcze śnieg, niezatłoczone, spokojne, gdzie można odetchnąć z dala od cywilizacji oraz ze schroniskami, w których będzie można przenocować. Powstał plan, spodobał się kilku osobom, więc pojechaliśmy. Cel –> Worek Raczański.

 

Piątek

W godzinach popołudniowych wyruszamy pociągiem ze stolicy na jakże bardziej przyjazne Południe. Pierwszym przystankiem w podróży są Katowice, gdzie przepakowujemy się i nocujemy.

 

Sobota

5:50 dzwoni budzik. O nie, no przecież dopiero co zamknęłam oczy. Kilka drzemek i najwyższa pora wstawać, aby zdążyć na 7:22 na pociąg do Żywca. Na dworcu jak zwykle niespodzianka. Czeka na nas poprzedni pociąg z 7:00, dzięki któremu później mimo opóźnienia zdążymy na PKSa do Glinki. Ok. godziny 9:30 wysiadamy w Glince i zaczynamy naszą wędrówkę. Lepszej pogody nie można sobie wymarzyć. Jest ciepło, bezwietrznie, słońce świeci. Plan na dzień dzisiejszy to Krawców Wierch i nocleg w schronisku-bacówce położonym pod samym szczytem na Hali Krawcula. Taka wycieczka na rozgrzewkę. Szczyt co prawda liczy tylko 1084m n.p.m., jednak z hali można zobaczyć piękne widoki. Gdzie nie spojrzeć góry. Beskid Żywiecki, Śląski, Mała i Wielka Fatra, Tatry Wysokie, Niskie i inne pasma, których nie byliśmy już w stanie rozpoznać. Idziemy żółtym szlakiem. Początkowo przez pola, później lasem. Dookoła kolorowe drzewa, nad nami niebieskie niebo. Po drodze robimy mnóstwo zdjęć, podziwiamy widoki, robimy przerwy na jedzenie i tym sposobem szlak przewidziany na 1:55h pokonujemy w niecałe 3h. No ale przecież dziś nigdzie nam się nie spieszy. Popołudniu dołącza do nas dwójka znajomych ? Gosia i Dominik, tak więc jest nas już czworo. Pozostała część dnia to sielanka. Jemy, podziwiamy zachód słońca, gramy w karty, pijemy grzańce. Żyć nie umierać. Schronisko podobno przeżywało oblężenie jakiego dawno nie było. Faktycznie ludzi bardzo dużo. Nie dla wszystkich starczyło miejsca w pokojach. Jak to w schronisku, o godzinie 22 gaszą świtało tak więc idziemy spać. W końcu jutro czeka nas ciężki dzień.

 

Niedziela

Plan na dziś to Hala Rycerzowa. Ruszamy o 9:40. Jakieś 40 minut za późno. Szlak bardzo długi i już na wstępie mamy przeczucie, że będzie ciężko, gdyż szlak jest prowadzony przez naszych południowych sąsiadów, którzy w te wakacje nie raz już dali nam popalić. Schodzimy niebieskim szlakiem do Przełęczy Glinka, gdzie kiedyś znajdowało się przejście graniczne a jeszcze rok temu sklep, w którym można było zanabyć takie przysmaki jak np. czekolada studencka. Niestety wprowadzenie euro na Słowacji zrobiło swoje i ze sklepu pozostała buda zamknięta na cztery spusty. A my zostalismy bez wody na najbliższe 6h. W tym to miejscu dołącza do nas również piąty uczestnik naszej wyprawy ? Krzysiek. Zaczyna się mozolna wspinaczka. Las, las, las, żadnych widoków. Raz idziemy w górę, raz w dół. Jednak po jakiejś 1,5h zaczynają się ostre, można powiedzieć pionowe podejścia w górę. Ciężkie plecaki wgniatają nas w ziemię. Do tego robi się błotniście. Jeszcze gorzej jest z zejściem. Plecak przeważa do przodu, buty nie trzymają się podłoża. Jazdaaaaaaaaa! I tak przez najbliższe kilka godzin. Krzysiek musi zdążyć na PKSa z Soblówki o 17:20 czyli jeśli chce go złapać to musi iść szybciej niż wskazuje szlak a przede wszystkim dużo szybciej niż my idziemy. Tak więc żegnamy się, puszczamy go przodem i znowu zostajemy w czwórkę. Przed nami jeszcze jakaś 1:20h wędrowania. Całe szczęście za chwilę połączymy się z żółtym (polskim) szlakiem, który będzie wyglądał już bardziej cywilizowanie. Po zachodzie Słońca docieramy do schroniska-bacówki na Hali Rycerzowej, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. W ciągu całego dnia na szlaku spotykamy jedynie 4 turystów. W schronisku dużo ludzi, jednak znaczniej mniej niż dnia poprzedniego. W końcu jemy coś ciepłego. Mniam! Racuchy pierwsza klasa. Po takiej wycieczce smakuje dwa razy bardziej. Wieczorem najpierw walczymy z zimną wodą, później gramy jeszcze chwilę w karty i idziemy spać, gdyż jutro pobudka o 7.

 

Poniedziałek

Budzi nas pięknym wschodem Słońca. Widoki z okna cudne. Jemy śniadanie i wyruszamy czerwonym szlakiem na Wielką Rycerzową i dalej na Przegibek. Długo bierzemy rozpęd, ponieważ widoki dookoła są tak piękne, że nie możemy oderwać oczu. Dziś się już tak bardzo nie spieszymy, bo mamy troszkę mniej kilometrów do przejścia. Po około 1,5h robimy przerwę na drugie śniadanie/wczesny obiad w schronisku na Przegibku i ruszamy na ostatni już, ale za to najwyższy punkt naszej wyprawy Wielką Raczę. Szlak dużo przyjemniejszy niż poprzedniego dnia. Co jakiś czas wychodzimy na polankę skąd rozpościerają się piękne widoki na Fatrę i Tatry czy Góry Choczańskie. Dziś na szlaku spotykamy więcej ludzi choć nadal jest cicho i spokojnie. Robiąc co jakiś czas przerwy na zdjęcia, picie czy jedzenie ok. godziny 16 zdobywamy Wielką Raczę. Dziś w schronisku jesteśmy prawie sami. Oprócz nas jest jeszcze jeden starszy pan. Po obiedzie wchodzimy na wieżę widokową znajdującą się obok schroniska, by podziwiać zachód Słońca. Korzystając z tego, że jesteśmy w schronisku sami resztę wieczoru spędzamy w jadalni grając w karty i racząc się grzanym winem*.

 

Wtorek 

O 6:30 budzi nas dźwięk budzika. Chwila zwątpienia, ale w końcu podejmujemy decyzję ? idziemy na wschód Słońca. Widoki cudowne. Obserwujemy jak Słońce wyłania się zza Tatr. Niestety nasza wycieczka dobiega powoli końca. Po śniadaniu po raz ostatni pakujemy plecaki i schodzimy w dół. Dzielimy się na dwie grupy. My, jako że trzeba wracać do stolicy kierujemy się krótszym, żółtym szlakiem do Rycerki Kolonii. Po drodze robiąc ostatnie zdjęcia i podziwiając ostatnie widoki. Gosia z Dominikiem postanawiają wędrować dalej po grani czerwonym szlakiem do Zwardonia. W Rycerce wsiadamy do PKSa, który zawiezie nas do Żywca gdzie wsiądziemy do pociągu do Katowic i zakończymy naszą wyprawę.

 

W ciągu 4 dni przeszliśmy prawie całe pasmo Wielkiej Raczy, pokonaliśmy prawie 50km, zdobyliśmy ok. 17 szczytów. Było cudnie!

 

* Jak na Wielką Raczę przystało. Podobno nazwa szczytu pochodzi od wielkiego raczenia się winem przez Polaków i Węgrów, jakie miało tu miejsce po zakończonym sporze granicznym.