Środa wieczorem.
Centralny po 22. Tak samo brzydki i mroczny jak o każdej innej porze. TLK w kierunku Jeleniej, dawne ?Karkonosze?, obecnie bez nazwy. Internet mówi, że kończy w Jeleniej, życie pokazało, że jednak jeszcze dojeżdża (pewnie tylko w wybranych terminach) do Szklarskiej. Zresztą wyświetlacze na dworcu też tak pokazywały. Szukamy kuszetki. Jest. Wszystkie miejsca zajęte, gorąco.
Czwartek rano.
Pobudka ok. 5 rano. Powoli zbliżamy się do Wrocławia. Jeszcze Brzeg i Oława. We Wrocławiu wysiadają pierwsi współpasażerowie ? a ja, w przeciwieństwie do Sheep, już nie zasnę do końca podróży. I tak się kulamy do Jeleniej ? aż do godziny 9. Do Jeleniej wjazd (chyba) przed czasem ? niespodziewanie. Bardzo szybka ewakuacja (jak się później okazało ? zbyt szybka, nie wszystko zabraliśmy) i szukamy autobusu do Karpacza. Jest , już czeka, ale najpierw trzeba spławić ?Pana busiarza?, który nie może się nadziwić, czemu koniecznie chcemy jechać tą dużą starą Setrą, a nie jego busem.
Czwartek przed południem.
Karpacz. Nocleg znaleziony bezbłędnie. Pokój w stylu ?późny Gierek?, właściciele jeszcze ?lepsi?. Para emerytów, Pani z fryzurą w stylu Villas i Pan wykładowca ? wyłożył nam prawdy o działaniu kluczy, typach żarówek w gospodarstwie, użytkowaniu okien i innych sprzętów w które był wyposażony pokój. Kategorycznie zabronił spożywania alkoholu w pokoju, palenia i trzymania zwierząt. Do 2/3 się zastosowaliśmy :P
Czwartek po południu.
No to pora w teren. W planie spacer do Samotni szlakiem zaczynającym się w pobliżu Świątyni Wang. Plan został wykonany nadspodziewanie szybko. W związku z tym szybka decyzja ?zjadamy pomidorową i idziemy dalej do Strzechy Akademickiej, to przecież blisko. Po dotarciu do celu okazało się, że w sumie to jeszcze byśmy na Śnieżkę zdążyli. Sheep nie była do tego specjalnie przekonana, ale jednak zdecydowaliśmy się zaliczyć najwyższy punkt Sudetów w dzień przyjazdu. I faktycznie, z pomocą obiadu zjedzonego w Śląskim Domie ? udało się. Później już zejście w dół i po 20 wymeldowaliśmy się z Parku Narodowego (niech żyją długie dni!). Było późno, ale nam jeszcze pizza w głowie była ;-) ? i tu kolejne odkrycie, w Karpaczu i okolicach w dużych ilościach występuje czeskie piwo w knajpach i sklepach (głównie Skalak w przeróżnych odmianach ? patrz poprzednia notka).
Piątek.
Plan: Zwiedzamy główną grań Kakonoszy. Realizacja? Najpierw kłopoty z pobudką, potem kolejka (Kasprowy style) do wyciągu na Kopę. I w dodatku niepewna pogoda. W związku z tym decyzja do spacerku do ?schroniska łąkowego?(Luční bouda) po czeskiej stronie, które widzieliśmy poprzedniego dnia ze Śnieżki. Po drodze, ulewa przechodząca w grad – w schronisku meldujemy się porządnie zmoczeni. Suszenie się umila obiad, czyli ?palacinky? i ?hovezi gulas s knedlami?. W końcu podejmujemy decyzję o kontynuowaniu wędrówki. Niestety po opuszczeniu schroniska okazało się, że na horyzoncie jest znów zupełnie ?czarno?. W dodatku z oddali dudniły już grzmoty. Szybka decyzja ? uciekamy przed burzą do Śląskiego Domu, mieliśmy do niego niespełna 1h marszu. Przebyliśmy te dystans w ~30? i dzięki temu zdążyliśmy wejść pod dach tuz przed dość gwałtowną burzą. Na szczęście burza skończyła się na tyle wcześnie, ze mogliśmy skorzystać z wyciągu także w drodze w dół (wyciągi w Sudetach kursują jedynie do 16:30?).
Sobota.
Znów celem jest wyruszenie na grań, ale z oknem od rana leje. Decyzja? Jedziemy do Szklarskiej i atakujemy Szrenicę. A pogoda? Prognozy mówią, że ma się poprawić. I faktycznie tak było, oziębiło się, ale przynajmniej przestało padać. W końcu byliśmy w schronisku na Szrenicy, dotarliśmy też do Śnieżnych Kotłów. Na Przełęcz Karkonoską nie starczyło czasu, sił i motywacji. Szlakiem w dół zeszliśmy do Jagniątkowa. Tam okazało się, że autobus (miejski!) odjechał nam 5 minut temu, a nastepny jest ?już? za 1,5h. Zamiast wylegiwać się we wiacie (moja opcja), poszliśmy w kierunku Jeleniej szukając miejsca, gdzie by nas nakarmili (opcja Sheep) i znaleźliśmy gospodę z pięknym wystrojem wnętrza i dobry jedzeniem (że o ciemnym Skalaku nie wspomnę ;-)). To miejsce sprawiło, że czas do kolejnego autobusu minął błyskawicznie, podobnie jak podróż do Karpacza.
Niedziela
Załamanie pogody, a także konieczność odwiedzenia kościoła skłoniły nas do zrezygnowania z górskich wycieczek i wybrania opcji ?spacer po Jeleniej?. Tak też się stało ? obeszliśmy praktycznie całą Starówkę, Sheep dowiedziała się o ?trudnej sztuce balkoniarstwa uprawianej przez Johana Grunera? (nie, nie pytajcie), a mnie udało się zrobić chmielowe zakupy (znów patrz poprzednia notka). I tak do 19. A o 19 pociąg i droga do Warszawy. I znów pełna kuszeta, i znów pobudka o 5 rano. Tyle że tym razem przed 6 już wysiadaliśmy.
Szkoda, że tak krótko. Szkoda, że tak szybko minęło. Chcę znów!