Słodkie niedzielne nieróbstwo. Lenistwo. Świecący ekran i muzyka z głośników. Rożne zakamarki sieci i jakaś gra. Czas ucieka pomiędzy klawiszami klawiatury i kliknięciami myszki. Bezpowrotnie.
Ale i obserwacje. Wracam z kościoła. Przejście dla pieszych. Czerwone światło. Ruch niewielki, jest w końcu 8:20 rano. Stoję, czekam na zielone. Mijają mnie kolejne Panie, większość w podeszłym wieku. Wszystkie „tną” na czerwonym, ta i owa rzuci na mnie spojrzeniem z gatunku: „Hehe, czeka na zielone… Co za debil”. Kiedyś jedna mnie zaczepiła: „Proszę Pana, czemu Pan nie idzie? Przecież nic nie jedzie”. Za odpowiedź starczyło wymowne spojrzenie. Pewnie, ja jestem młody, jakby „nagle i niespodziewanie” na skrzyżowaniu pojawiło się pędzące auto to może zdążyłbym uciec. Ale taka babuszka? Będzie kolejna „kreseczka” do statystyki ofiar na drogach. Takie święte, wracają z kościoła. A żadna nie pomyśli, że łamanie przepisów to grzech?
Zimny tramwaj. Wychłodzone wnętrze – w końcu jest jeszcze rano, a noc była zimna. Znajoma twarz. Wsiada. I idzie na drugi koniec wagonu, bo przecież to taka „zwykła” znajomość, w której na słowie „cześć” kończy się lista tematów na jakie możemy pogadać i spraw o których byśmy chcieli wiedzieć. Tak przypuszczałem, a teraz już wiem. Samo życie.
Niedziela, laba. Kurcze, miałem dziś pewną zaległą rzecz z sesji skończyć. I co? Musi poczekać do jutra. „Morgen, morgen, nur nicht Heute sagen alle faule Leute”. Co, jak co, ale ta sentencja jest trafiona w sedno. To pisałem ja, leniwy Sadorg.