Obwodnica.

Pomiarów dzień drugi. Nie, nie dzień. Nocka. Długa. Trzynastogodzinna. Inne miejsce, inne wszystko. Ale też in plus. Zaskakująco nawet. Zimno, deszcz, oślepiające światła, walka ze snem. Wymiany zdań. Dwa telefony, jedna kontrola. I odliczanie minut do rana. Z perspektywy czasu wydaje się, że minęło „jak z bicza strzelił”…

A jutro… A jutro zanurzamy się w innej rzece. Chyba zgłupiałem, że zamierzam się „rzucić w tą mętną toń”, ale jak to mówi pewna osoba: „Jest ryzyko, jest zabawa”. Lub jak mawiają niektórzy: „Co nas nie zabije to nas wzmocni”. Lepiej żałować że się coś zrobiło niż żałować że się tego nie zrobiło.

Autentyk.

Ile warte są szczere łzy w oczach? Ileż warta jest chwila zadumy będąca potrzebą serca, płynąca z jego najgłębszych zakamarków? Jak wiele dają momenty, gdy żadne ze znanych słów nie wydaje się stosowne? Czy przenikliwa cisza (tak, tak) jest lepszym wyjściem, niż zagadanie sprawy? Czemu życie nawet na chwilę nie zwolni, nie zatrzyma się na moment, nie pozwoli odetchnąć?
Dzień miał upłynąć po znakiem pomiarów natężenia ruchu. Owszem, pomiary były. Ale były też krótkie „laborki” z życia… Sprawozdanie napisze pewnie ktoś za mnie. Kiedyś.

Dorosłość jak początek umierania.

Dorosłość coraz bardziej wkrada się w życie. jak korzenie drzewa penetrujące ziemię. Jak wlewająca się zewsząd woda. Niepohamowanie. Na każdym froncie i z każdej strony. Tu coraz bardziej widoczna linia mety, do której dotarcie nie musi okazać się zwycięstwem. Raczej początkiem kolejnego wyścigu. Trudniejszego, morderczego rzec by można. Tam telefony, terminy, godziny i niepewności. Wyzwania i problemy do rozwiązania. Ten świat, który zawsze był obok, a teraz ciągnie. Bezwzględnie. Nieubłaganie. I już chyba nie ma odwrotu. Nadszedł czas. Lata nieróbstwa mijają coraz szybciej, im bliżej ich końca tym szybciej uciekają. To już? Tak szybko? Całkiem koniec? Dorosłość zalewa małego chłopczyka coraz bardziej. Jak wlewająca się zewsząd woda.

Niestety… Bardzo słabo pływam.

Czytaj dalej Dorosłość jak początek umierania.