Dorosłość jak początek umierania.

Dorosłość coraz bardziej wkrada się w życie. jak korzenie drzewa penetrujące ziemię. Jak wlewająca się zewsząd woda. Niepohamowanie. Na każdym froncie i z każdej strony. Tu coraz bardziej widoczna linia mety, do której dotarcie nie musi okazać się zwycięstwem. Raczej początkiem kolejnego wyścigu. Trudniejszego, morderczego rzec by można. Tam telefony, terminy, godziny i niepewności. Wyzwania i problemy do rozwiązania. Ten świat, który zawsze był obok, a teraz ciągnie. Bezwzględnie. Nieubłaganie. I już chyba nie ma odwrotu. Nadszedł czas. Lata nieróbstwa mijają coraz szybciej, im bliżej ich końca tym szybciej uciekają. To już? Tak szybko? Całkiem koniec? Dorosłość zalewa małego chłopczyka coraz bardziej. Jak wlewająca się zewsząd woda.

Niestety… Bardzo słabo pływam.

Czytaj dalej Dorosłość jak początek umierania.

Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.

Słodkie niedzielne nieróbstwo. Lenistwo. Świecący ekran i muzyka z głośników. Rożne zakamarki sieci i jakaś gra. Czas ucieka pomiędzy klawiszami klawiatury i kliknięciami myszki. Bezpowrotnie.
Ale i obserwacje. Wracam z kościoła. Przejście dla pieszych. Czerwone światło. Ruch niewielki, jest w końcu 8:20 rano. Stoję, czekam na zielone. Mijają mnie kolejne Panie, większość w podeszłym wieku. Wszystkie „tną” na czerwonym, ta i owa rzuci na mnie spojrzeniem z gatunku: „Hehe, czeka na zielone… Co za debil”. Kiedyś jedna mnie zaczepiła: „Proszę Pana, czemu Pan nie idzie? Przecież nic nie jedzie”. Za odpowiedź starczyło wymowne spojrzenie. Pewnie, ja jestem młody, jakby „nagle i niespodziewanie” na skrzyżowaniu pojawiło się pędzące auto to może zdążyłbym uciec. Ale taka babuszka? Będzie kolejna „kreseczka” do statystyki ofiar na drogach. Takie święte, wracają z kościoła. A żadna nie pomyśli, że łamanie przepisów to grzech?
Zimny tramwaj. Wychłodzone wnętrze – w końcu jest jeszcze rano, a noc była zimna. Znajoma twarz. Wsiada. I idzie na drugi koniec wagonu, bo przecież to taka „zwykła” znajomość, w której na słowie „cześć” kończy się lista tematów na jakie możemy pogadać i spraw o których byśmy chcieli wiedzieć. Tak przypuszczałem, a teraz już wiem. Samo życie.
Niedziela, laba. Kurcze, miałem dziś pewną zaległą rzecz z sesji skończyć. I co? Musi poczekać do jutra. „Morgen, morgen, nur nicht Heute sagen alle faule Leute”. Co, jak co, ale ta sentencja jest trafiona w sedno. To pisałem ja, leniwy Sadorg.

Wakacje – epilog.

Ostatnie dni września. Tak intensywne i szalone. Ciągle w drodze. Cały czas aktywnie. Różne cele, różne pomysły. Bardzo różnorodne miejsca. Bo i zabytkowy zamek i zajezdnia tramwajowa. I centrum dużego miasta, i uroczy park. Ba, nawet lotnisko i szpital. Kino i kręgielnia. Kawiarnia, KFC i McDonald’s. Kilka cełów nieosiągniętych. Bo gór w tej wyliczance brak, bo w muzeum był remont, a G. postanowiliśmy spokoju nie zakłócać. I ten uciekający czas. Ten zbyt szybko nadciągający każdego dnia wieczór i wreszcie ten, tym razem, bezlitośnie punktualny pociąg. Dzięki Ci, moja Droga Sheep :*

P.S. Zastanawiałem się nad jakąś bardziej szczegółową relacją. Ale postanowiłem, że nie będzie. Niech szczegóły pozostaną w sercach. Na zawsze. Kilka zdjęć w zamian pokażę ;-)