Gorolowice.

Miała być eksploracja dzikich „zagranicznych” rejonów w których turlają się z rzadka tramwaje linii 24 i 27 (zagrożone likwidacją). Była. Niezbyt udana. Szybki skok na 24. Nowa znajomość. I ledwo dwa zdjęcia. Chyba za szybko. Później 27. Rejony bardzo podmiejskie (czyt. zadupie). Droga na motyw. I spotkanie. Z kim? A z agresywnym rottweilerem na tejże (drodze). Udało się uniknąć starcia na zęby (cieeekawe kto by wygrał…), ale wesoło nie było. Co za @#$%^&* wypuszcza takie bydle „luzem” na ulicę? A motyw okazał się niedostępny, bo drugiej ścieżki na tenże strzegł pilnie „kwiat miejscowej młodzieży”, która z pewnością chętnie pożyczyłaby mój aparat… Tamte rejony nie okazały się dziś zbyt gościnne.

P.S. Ostatnio dostałem nowy szampon. Od mamy. Z nudów chciałem poczytać skład, a tu takie coś… (patrz zdjęcie).

Po weekendzie, po robocie.

Nieoficjalny długi weekend (bo przecież poniedziałek nie był oficjalnie wolny), spędziłem „w pierwszym azjatyckim mieście”, goszcząc u Tej Jedynej, Szanownej Współautorki. Piękne chwile. Piękna pogoda. Piękna Ty. Jak zawsze. A teraz znów jesień, zarówno za oknem, jak i w sercu. I znów odliczani dni, godzin, chwil…

Przygoda z godzeniem pracy ze studiami nie była przesadnie długa. Cenne doświadczenie. Poznałem od środka działanie pewnych firm. Efekty? W sumie to żadnych, nawet rokowań specjalnie brak. I właśnie dlatego się to „rozlazło”. Stwierdziłem, że wystarczy. A to, że w dzień składania rezygnacji w sieci pojawił się powyższy pasek Pearlsów uznaję za proroczy, dobry znak.

„Jak większość ludzi od samego zarania dziejów zakładał, że w końcu wszystko samo się jakoś ułoży” [Terry Pratchett – Trzy wiedźmy]