Łabędzie?

Tydzień minął. I pół (oż, już czwartek, więc więcej niż pół nawet) następnego także. Ciągnęło mnie w tym czasie niemożebnie w góry, ale Fae nie dał się wyciągnąć. Ja wiem, że zaspy, ja wiem, że zimno. Ale co nas nie zabije to nas wzmocni przecież ;) No nic, teraz już nastały roztopy, zamiast śniegu na szlakach czeka lód, więc raczej trzeba będzie poczekać, aż to wszystko się całkiem roztopi i spłynie… Oby jak najszybciej. Zamiast gór były dwa wypady „w teren okoliczny”. Kółko po południowych dzielnicach Katowic (słynących z pięknych lasów :D) i nocna wyprawa do miasta. Zawsze to jakieś urozmaicenie czasu lenistwa i „niepisaniapracy”. No, była jeszcze jedna wyprawa, na ślub A. i T. (nie, nie autobusu i tramwaju :P). Niech im się wiedzie!
P.S. A czy ktoś wie czymże są te tajemnicze „Łabędzie” po 2,50 sztuka sprzedawane w piekarnio-cukiernio-fastfoodzie znanym pod nazwą „Abadab” i mieszczącym się na katowickim dworcu autobusowym?
Łabedzie?!?!
BTW, zapiekanki maja tam znośne, co ciekawe ze sporą ilością papryki i ogórka.

Różnie

  • Popołudniowe spotkanie. Ciężkie. Duża waga i duży kaliber. Informacji. Czasem są sytuacje, że nie wiesz co robić. „Wewnętrzne rozdarcie” się to chyba nazywa. Ale wszystko co wiem mam zachować dla siebie, więc tak zrobię i tematu nie będę rozwijać. Przynajmniej nie tu.
  • Wczesny niedzielny poranek. Termometr pokazuje -16C. Wąska osiedlowa uliczka. Jakiś facet z poloneza pyta o drogę, zgadza się. „Panie, którędy stąd wyjechać na Warszawę?”. Stolica wzywa?
  • Kazanie w kościele głosi kobieta. Chyba mi się to nie podoba…